Pąki
Kłębkiem byłam.
Moje pąki różane,
Niczym owe leśmianowskie,
Zdawały się nigdy nie zakwitać.
Może zmarzły
Przez to serce lodowe?
Lub je zima owiała
Przeszywistym podmuchem?
Ledwo tliło się w nich
kwieciste życie.
Schronieniem ich było
Pierzaste leże.
Ostatniej nocy kwietniowej
Myśli moje były o sobie.
Płynęły niespiesznie,
Jak piasek w schulzowej.
Brodząc wśród ogromu tych wód
Rozdwoiła mi się jaźń.
Ciało stało,
A szeptał mój duch.
Wpajał istotę fenomenalną
Bytu swojego spirytualnego.
Negował zawzięcie Platona symetralną
Piękna moc rzekomo idealną.
Pokazał, że jest TU,
Choć w różanej głębi.
Szeptał, żeby odnaleźć się JUŻ,
Kiedy młodość się kłębi.
Potem wrócił do małego ciała,
Wypełnił zakamarki.
A nauka jego cała,
Zaczęła zbawiennie działać.
Dała upust namiętnościom,
Miłości silnym zawiłościom.
Utorowała drogę uczuć wolności
I wyzbyła mnie nadczułości.
Po takiej, bogatej w przeżycia nocy,
Impresją nową był poranek kwietniowy.
Dotyk słońca smagał mi blond włosy,
A dusza jak po kąpieli odnowy.
Czekały w kuchni od ciebie listy,
Które przy śniadaniu zgłębiałam.
Myślałeś, że odpiszę.
Chwilowo cię zbywałam.
Duch radził czekać chwili
Aż ci palma z braku mnie odbije.
Kiedy szaleństwo tristanowe
Pod domem moim każe ci kwilić.
Dzień po tym płynął wspaniale.
Wiedziałam, że listy słać będziesz dalej,
Liczyłam, że w końcu ktoś ci wleje solennie
I w stoickim spokoju istnienia coś pęknie.
Pąki zaczęły się rozwierać.
Płatki kolorem zachwycać,
Przedarła się wiosna
I róża poczęła rozkwitać.
Komentarze
Prześlij komentarz