3x S, czyli o Sontag, Salgado i "Soli Ziemi" Wendersa

Obraz wpływa na nas dzisiaj z każdej strony- od tanich zdjęć w brukowcach, zrobionych „z ukrycia”, mających szokować czytelnika cudzym człowieczeństwem i kształtować populistyczny anty- empatyzm, przez otulające budynki bilbordy reklamowe i niepozowane zdjęcia znad morza, aż po majestatycznie wiszące perły światowej fotografii w waszyngtońskiej National Gallery of Art. Zdjęcie jako forma jest wszechobecne. Umożliwia być tam, gdzie nas nie ma; pozwala odkryć znaną nam rzeczywistość w sposób ukazany przez kadr fotografa- subiektywny; daje możliwość wyzbycia się obojętności i przykuwa uwagę potencjalnego odbiorcy. Jego umiejętnie wykorzystana siła przekazu, budząc fale różnorodnych, momentami skrajnych, emocji może być kluczowa w obliczu rosnącej potrzeby reakcji na niewrażliwość społeczeństwa. Stąd fotografia musi być przystępna dla przeciętnego, z definicji, odbiorcy; oczekuje się jej pełnej estetyki, ale wywołującej morze refleksji; „uładzonej”, a przy tym głęboko bodącej w emocjonalizm. I wtedy forma, w parze z treścią, aspirują do miana sztuki, w której brak przecież tabu i zahamowań.

Najważniejszy jest przekaz, z którego estetyzacją polemizuje Susan Sontag w „Widoku cudzego cierpienia”[1]. Intelektualistka zastanawia się nad istotą przedstawiania ludzkich tragedii w sposób, jaki robi to Sebastiano Salgado; bo to piękno cierpienia, bijącego z czarno- białych fotografii, woła o atencję, moment zatrzymania i refleksję. Mam wrażenie, że myli ona [Susan Sontag] pojęcie treści z formą, skupiając się na trafnym kadrze oraz grze światło- cienia, gubi sens całej sztuki Salgado i kwestionuje go w obliczu tragedii, których fotografie są dowodem. Biorąc przykład z Gombrowicza- wyjdźmy „ponad formę”[2] i spróbujmy rozważać twórczość fotografa na innej płaszczyźnie- znaczeniowej.

Afryka w obiektywie Sebastiano Salgado jest subiektywna acz rzeczywista, przedstawione tu śmierć, cierpienie czy głód są łatwo przyswajalne, nie są pełne odrazy, mieszczą się w idei piękna, a tym samym budzą morze emocji; wywołują we mnie uczucie kłującego przerażenia i promieniującego po całej duszy bólu. Przeszywa mnie fakt bycia jedynie pośrednim obserwatorem i kiełkuje poczucie ogromnej niemocy wobec tragedii na świecie- abstrahując już od fotografowanej Afryki. Tu pojawia się kwestia moralności i uwieczniania ludzkiego podupadania, idąc głębiej: moralnej odpowiedzialności fotografa- czy o czymś takim można rozmawiać? Zaczynam wątpić w celowość takich pytań, bo czy będąc bezpośrednim obserwatorem- fotografem- tak zastanej rzeczywistości nie zaczynamy w niej partycypować i stawać się pośrednio odpowiedzialni za jej skutki? Brak reakcji uzus uznaje za zgodę- tutaj: zgodę na zastaną sytuację czy na brak sprzeciwu?
Co czuje fotograf w momencie uchwycenia najlepszego kadru? Jest pełen smutku, melancholii, rodzi się w nim poczucie żalu, czy szkoda mu bohaterów zdjęcia, których dotyka rejestrowana tragedia; czy może jego myśli zaprząta wizja rosnącej glorii i chwały oraz jej rychłe upłynnienie? W końcu- czy jego i kogokolwiek innego spojrzenie może być niewinne? W 1993 roku Kevin Carter fotografując w sudańskim obozie uchodźców skutki tragedii klęski głodu- niedożywienia, braku wody- ściągnął na siebie ogromną falę krytyki zdjęciem[3] głodującej, przerażająco wychudzonej dziewczynki i czyhającego na moment śmierci sępa w oddali. Zastanawiano się czy autor kadru pomógł konającej, czy zajęty był uchwyceniem jak najlepszej perspektywy; wolał obojętnie sięgnąć po aparat i uwiecznić coś tak kruchego, czy poczuł bezradność w obliczu tak skumulowanego cierpienia?

Gdzie leży granica pozostania biernym na wydarzenia wokół nas? Z drugiej strony, mam wrażenie, jesteśmy zbyt surowi. Kto z nas znalazł się w sytuacji wszechobecnej śmierci i dającego się odczuć cierpienia, smutku w oczach, braku sił, obawy nie przed jutrem, a przed kolejną minutą, godziną?
Rzadko kiedy zastanawiamy się jak czują się ludzie, którzy zapuszczają się tak daleko- nieważne artyści, podróżnicy. Taka sztuka jest inna, jest jak najbardziej subiektywna, jest ulotna i jest wyrazistą emocją; oglądając, podziwiając taką jej formę, stając się jej odbiorcą, oceniamy ją nawet mimowolnie, często też bezrefleksyjnie. Kiedy krytycy spoglądają na fotografię, widzą ją przez pryzmat strony estetycznej ale i treści, my- jako szarzy zjadacze owsianek i jarmużu- zwracamy uwagę głównie na przekaz, pierwszą impresję która z każdym kolejnym spojrzeniem generuje reakcje. Nie potrzeba głębokich przemyśleń, ciągnących się esejów czy filmu jak ten Wendersa[4]; możemy się zwyczajnie roześmiać; jakkolwiek się jednak zachowamy- dobitnie potwierdzimy myśl Susan Sontag. Nie spoglądamy na sztukę, drugiego człowieka czy zachowania- jak to się nam wydaje- obojętnie. Nie definiowałabym obojętności brakiem refleksji na konkretny temat, a brakiem reakcji, „znieczulicą”, pozbyciem się ostatniej krzty empatii.

Wydaje się, że widok cudzego cierpienia pozwala nam na zdystansowanie się do własnych trosk, zmartwień i bolączek, umożliwia poczuć się lepiej, bo porównujemy nasze „cierpienia” do takich, jak te przedstawione przez Sebastiano Salgado. I te nasze prywatne stają się błahe, o niebo prostsze, niekiedy nawet odpływają w niepamięć. Budujemy się obserwując cudzą klęskę, porażkę, nawet jeśli owo poczucie poprzedzone jest niemrawym zachwytem przechodzącym w cień przeszywającego bólu. Pokuszę się o nade odważne twierdzenie- nie ma wśród nas, ludzi nieznających głodu czy konania w męczarniach bólu, niewinności. Każde z naszych, materialnych bądź niematerialnych, działań wynika z potrzeb, które obieramy na cele i podświadomie popychani jesteśmy do ich zaspokojenia[5].








[1] „Regarding the pain of others”- Susan Sontag
[2] z „Ferdydurke”- Witold Gombrowicz
[3] mowa tu o fotografii Kevina Cartera: “The vulture and the little girl 
[4] film Wim’a Wendersa: „The Salt of the Earth”
[5] z teorii potrzeb według Bronisława Malinowskiego- antropologa kultury

Komentarze

Popularne posty