Coś
Refleksje po lekturze "Ocalonego" Tadeusza Różewicza.
Podejmując próbę wgłębienia się w tekst wiersza Różewicza muszę go przestudiować wiele razy; każda jego lektura wnosi coś nowego, otwiera mnie na co raz to nowe przemyślenia i doznania, które pomagają go zrozumieć na swój sposób. Tak więc co jako pierwsze wynika z mojej wielokrotnej lektury „Ocalonego”, to wiedza o pięknie nakreślonym i smutnym przykładzie podmiotu lirycznego, którego najwyraźniejszą cechą jest zatracenie się w ogarniającej go pustce. Wydaje się, że podmiot mówiący w wierszu usilnie próbuje sobie odpowiedzieć na pytanie o swój byt. Dlaczego znajduje się tam, gdzie się znajduje- ocalały- kiedy inni odeszli w niebyt przez zwierzęcą i okrutną śmierć. Stara się zastanowić nad nowym porządkiem zepsutego, przesiąkniętego przemocą i bezwzględnością świata, który w oka mgnieniu rozkruszył się na miliony kawałków, gdzie wszystkie nazwy i wartości stały się puste i jednoznaczne, nie do rozróżnienia bez pomocy utęsknionego w tekście mistrza i nauczyciela. Do którego podmiot nie zwraca się jednak wprost, przedstawia nam zaś uczucia, emocje związane z procesem jego usilnego szukania. By przywrócił mu słuch i mowę, aby on sam mógł zarysować choćby szary i cienki kontur między wartościami, między cnotą a występkiem. Mam wrażenie, że wszystkie wymienione w wierszu skrajne wartości są mglistym obrazem przeżyć osoby mówiącej w utworze, które być może napotkał podczas swej zniewolonej wędrówki na rzeź, w kierunku nieuniknionego lecz łaskawego zapomnienia. Które pomimo swego miłosierdzia pomieszało światło z ciemnością, prawdę z kłamstwem, przedstawiając je jako równe i zgubne siły, które w przestrzeni podmiotu lirycznego nie sposób odróżnić. Wobec tego trudno by nie pokusić się tutaj-być może nazbyt pochopnie- o nazwanie owego zachowania refleksją nad egzystencjalizmem i nad istotą przemijania. Co do złudzenia przypomina tematykę „Dżumy” Alberta Camusa, jednak w przypadku wiersza Tadeusza Różewicza pojawia się jeszcze coś, dopełniającego całość lub być może zawężającego możliwość interpretacji.Widzę w utworze bolesny i okrutny obraz Holocaustu, od którego cud uchronił podmiot liryczny od nieludzkiej śmierci w imię niepojętej przez przerażonych Żydów idei totalitaryzmu. Która dosięgnie nawet ocalonego, zaglądając w najbardziej intymne sfery jego uchodźczego życia. Jest jednak pewna wartość, która zawsze umiera ostatnia- nadzieja. Obecna w tekście „Ocalonego” jak i w nazwie debiutującego tomiku wierszy Różewicza. Czy potraktować ją jako wartość pierwszorzędną, której zatrzeć się nie da? Takie są wszakże założenia chrześcijaństwa, by nigdy nie tracić wiary- nawet w momentach zmuszających do największych poświęceń. Kiedy odejście, odstąpienie nazywane jest- nie bacząc na przyczyny i okoliczności- naszą ułomnością, słabością, której nie sposób zwalczyć przyziemnymi metodami. Takim pięknym i ujmującym przykładem niezłomnej wiary jest ta, którą reprezentuje swoją osobą Ojciec Paneloux- występujący na kartach tekstu Alberta Camusa. Postać, której wiara podczas agonii kruchego syna sędziego Othon nie znika, mimo wahania i usilnej próby znalezienia odpowiedzi na pytanie gdzie jest Bóg w momencie śmierci tak bezsilnej istoty. Jak więc walczyć o metody efektywne, które by nas choć odrobinę przybliżyły do tejże porównywanej z boskością wiary, układające także porządek rozsypanej rzeczywistości w świecie takim jak ten przedstawiony przez Tadeusza Różewicza? Odnoszę wrażenie, że takie pytanie jest jak najbardziej na miejscu, bo co jeśli nie wiara lub dążenie do niej przez ułomnego człowieka może nam pomóc w pojęciu skruszonego, upadającego obrazu, który kojarzy się z wszechobecnymi popiołami, tworzącymi go bardziej przerażającym i trudniejszym w odbiorze? Cóż więc pomóc może taki świat usystematyzować lub- co będzie prawdopodobnie trafniejszym określeniem- zbudować od podstaw, powiedzieć czy i kiedy jest białe a kiedy czarne, bądź nakierować nas na drogę empatii, nie „ludożerstwa”. Pomóc nam opowiedzieć się po stronie jednej z grupy skrajnych wartości nie raniąc przy tym innych, co prawda równie ułomnych i spaczonych, wciąż jednak ludzi. Możliwością- być może zbyt infantylną i pretensjonalną- która przychodzi mi na myśl są niezliczone egzemplarze książek, które rozsiane są po całym świecie. Wydaje mi się, że czar tych wartościowych jest nieoceniony, bezcenny, nie do wytłumaczenia i nie dla każdego do pojęcia. Książki zawierają coś więcej niż tylko tysiące znaków, ujmującą okładkę i wciągającą fabułę. Dość długi czas próbuję przekonać wiele nieczczących je osób, że mają duszę. Czują jak się je traktuje. Uczą nas najpiękniejszych wartości i przestrzegają nas przed tymi negatywnymi, rujnującymi panujący wśród tych pierwszych ład. Jest też jednak tak, że często to nie my wybieramy ten jeden, zmieniający nasze życie utwór- pomimo dzisiejszego przekonania- to książka wybiera nas, bardzo starannie, rzecz jasna. Patrząc na nie przez pryzmat czasów znanych mi tylko z opowieści, kiedy były dostępne z niekrytą trudnością tylko nielicznym, elicie, gdy się zdołało takową pozyskać nie wypuszczało jej się z rąk, chodziło z nią co najmniej jak z relikwią, czytając ją, oddając się dłuższej refleksji. Dziś można obserwować niepokojąco szybko postępujący proces odchodzenia od czytania, kultywowania książek. Chyba właśnie dlatego wymieniam książki jako lekarstwo, sposób na odbudowę spopielonego, rozsypanego i pomieszanego świata przedstawionego przez poetę. Nie jest to wprawdzie droga szybka, ale długi, ciągnący się proces stawiania wpierw fundamentów naszego choćby delikatnego szlaku między upadłymi w „Ocalonym” wartościami.
haha, będę sobie drukować na polski! e.
OdpowiedzUsuńoj, elcia <3
Usuńczekam na więcej
OdpowiedzUsuń~K